Strona Maćka Frońskiego

Wiersze

Świtezianka

Znany nam chłopiec piękny i młody

Hańbą okrywa swe lico:

Gapi się w sine Świteziu wody,

Zamiast się zająć dziewicą.

Ona mu z kosza daje maliny,

On jej jagody zaś z dzbanka,

Lecz nie dostrzega pragnień dziewczyny,

Która już dosyć ma wianka.

Idą przez lasek, ona do ucha

Mu szepcze: „Poczuj się młody!”

On jej sugestii wcale nie słucha:

Podziwia piękno przyrody.

Dziewczę, bynajmniej nie zniechęcone,

Ramiączkom spadać pozwala,

Lecz on w przeciwną spogląda stronę:

„Spójrz, jak dziś srebrzy się fala!”

„Jaka tam fala, tu patrz, idioto,

Gdzie pierś faluje zmysłowo!”

Tak rzecze ona; on nie dba o to:

Gapi się w księżyc nad głową.

„Och,” - wzdycha dziewczę - „próżne zaloty

Przy tym najgłupszym ze stworzeń!

Już chyba prędzej utraty cnoty

Doczekam żyjąc w klasztorze!”

Morał tej pieśni wart jest nagrody,

Jaką oklasków huk niesie:

Podziwiaj sobie piękno przyrody,

Ale gdy jesteś sam w lesie!

Kraków, 1 czerwca 1994 roku

Klitajmestry tolos

czyli rozmyślania młodego intelektualisty o moralnych aspektach sikania

Niech mi wybaczy śmiałość archeolog

(Sam zbytnio ganić siebie nie zamierzam),

Bo kiedym wstąpił w Klitajmestry tolos,

Ulżyłem męce swojego pęcherza;

Wokoło było spokojnie i cicho,

Dlatego pewnie uwiodło mnie licho.

A gdym tak sikał, słowem: gdy tak lałem,

Gdym zraszał grobu szacownego mury,

O wielu rzeczach przeróżnych myślałem,

Z kręgu wysokiej - o dziwo! - kultury.

O czym konkretnie - nie pamiętam, nie wiem,

Lecz że wysokiej - tego jestem pewien.

Co dzisiaj sądzę o tamtym wyskoku?

Czy mną prostacka kierowała buta?

Czy mogłem wtedy tak stanąć w rozkroku,

Rozpiąć rozporek i wyciągnąć fiuta?

Wstyd mi? Żałuję? Oto jest pytanie,

Lecz jakże trudno odpowiedzieć na nie.

Bo przecież jednak o czymś rozmyślałem,

Czyn ten w refleksji wprowadził mnie tony,

Może więc jednak nie na darmo szczałem,

Może więc mógłbym zostać rozgrzeszony?

Wszak grób czcigodny nie ucierpiał wcale

I, bez uszczerbku, jak stał, stoi dalej.

Lecz - z drugiej strony - o czynie przeklęty!

O myśli grzeszna! O dniu naznaczony!

Sprofanowałem ten zabytek święty,

Przez tłumy ludzi bezprzykładnie czczony;

Starożytności był duszą i ciałem,

Świątkiem, relikwią - a ja go olałem!

I to nie wszystko - broń mnie Ręka Boża! -

Lałem też w Sardes, w Milecie i w Myrze,

W Irlandii z klifu sikałem do morza,

I w Syrakuzach szczałem, i w Paryżu,

Gdybym więc nieco wytężył fantazję,

Rzekłbym, żem olał Europę i Azję.

Cóż więc mi czynić? Jak odkupię winy?

Bo - żem jest winien - oczywista sprawa!

Przestępstwem były moje grzeszne czyny,

Nie miałem do nich moralnego prawa.

Nemezis, cięcie mi zadaj karzące

Mutylacyjne odzwierciedlające!

Znaczyłoby to rozstanie się z życiem,

Z życiem - bo jakież życie by to było,

Nie mogąc moczem skropić należycie

Miejsc, które olać tak by było miło:

Przeróżne zamki i katedry kruche

Na wieki wieków zostałyby suche.

Więc czy mi wolno cierpieć aż tak srodze?

Czy nie za wielka to odpowiedzialność?

Z kalectwem jeszcze jakoś się pogodzę,

Ale nie sikać? To wręcz niemoralne!

Miejsc pięknych tyle skazywać na suszę

To okrucieństwo! Nie chcę i nie muszę!

Tak więc żałuję tamtego wyskoku,

Nie, żebym miał go za szczególną zbrodnię,

Lecz utraciłem swój wewnętrzny spokój

I łatwość, z jaką rozpinałem spodnie.

Mam tylko prośbę: nie pytajcie, czemu

Nie mogłem innych rozważać problemów.

Mykeny 8 sierpnia 1997 roku - Kraków 8 listopada 1997 roku

Laura i Filon

Laura:

Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły

I coś tam klaszcze za borem,

Pewnie mnie czeka mój Filon miły

Pod umówionym jaworem.

Aaa… niech se czeka! Kocha – poczeka.

Lepiej zagłębię się w chaszcze,

Aby zobaczyć, choćby z daleka,

Co tam za lasem tak klaszcze.

Wchodzę w gęstwinę, tęgą mam minę,

Może nic mi się nie stanie…

Tylko mnie drapią leśne krzewiny,

Już mam zniszczone ubranie.

Skoro zniszczone, to precz rzucone,

Lecz samam, to się nie wstydzę;

I tak wychodzę na drugą stronę

Boru i oto, co widzę:

Z Filona paki wiejskie chłopaki

Szczerzą głupawe swe paszcze,

Filon jest z nimi, wesoły jakiś,

I mnie to, nagiej, tak klaszcze.

Kraków, 24 czerwca 1999 roku

Piosenka kazimierska

Lśni w świetle lampy śliski bruk,

W płomienia blasku blat się chwieje,

A nam tu wskrzesza dobry Bóg

Świat, który dawno nie istnieje.

Za oknem z wolna wstaje świt

I, chociaż trudno w to uwierzyć,

To nagle – sza – „Wus macht a Id?”

Znów słyszy się na Kazimierzu.

Sen zda się jawą, jawa – snem,

Maryna mruży kocie oczy,

Nie wróci przeszłość, sam to wiem,

Nie zmartwychwstanie świat przeźroczy.

Młodzieńczych wspomnień pryska mit,

Jak nagle kończą grać klezmerzy,

Dlaczego więc „Wus macht a Id?”

Znów słyszy się na Kazimierzu?

Gliwice, 25 lipca 2002 roku

Pod mostem Piłsudskiego

Pod mostem Piłsudskiego coś nagle rozbłysło:

Widziałeś to, księżycu? Widziałaś to, Wisło?

„Nie bardzo…” – księżyc ukryć zmieszanie się stara –

„Moją uwagę jedna odwróciła para:

Widziałem, jak tu chłopak z dziewczyną przychodzi,

I jak się w sobie durzą, tacy jeszcze młodzi;

Widziałem, jak gorąca ogarnia ją fala,

Gdy po raz pierwszy piersi pieścić mu pozwala;

Widziałem też, jak róże jej daje czerwone,

A ona jak na palec nakłada pierścionek,

I widziałem, jak ksiądz się z winem mszalnym zbliża,

A było to, bodajże, u Świętego Krzyża;

Widziałem, jak się później ich związek rozpada,

Jak przychodzą nieufność, milczenie i zdrada;

I widziałem, jak rozpacz swe owoce zbiera,

Kiedy myśli się tylko: „teraz czy nie teraz?”;

Dlatego nie widziałem, co pod mostem błysło.

Zagapiłem się, wybacz. Ty widziałaś, Wisło?”

„Tak, ja widziałam wszystko.” – odpowiada rzeka –

„To była z własnej ręki śmierć tego człowieka.”

Na trasie z Krakowa do Mikołowa, 3 lipca 2005 roku

Ogier

Przekuję na kowadle kaleką swą naturę,

Uszyję sobie grubą, nieprzepuszczalną skórę,

Odleję sobie mięśnie, niech będą jak ze stali,

Jak szkło wydmucham płuca, niech się w nich ogień pali,

Kręgosłup marmurowy wyciosam aż do nieba

I jaja hebanowe, bo twardych mi potrzeba,

Zmontuję sobie serce, niech się w nim skrapla para,

Miarowo niech pracuje jak silnik jaguara,

Do żył kwasoodpornych wpompuję wrzącą krew,

Bo teraz będę ogier, bo teraz będę lew!

Bielsko-Biała, 8 kwietnia 2006 roku

 

Kanał

Nadzieje pokonanych są niezwykle trwałe.
Płyną w gondoli chłopcy podziemnym kanałem,
Lecz kanał meandruje i donikąd wiedzie,
Na próżno wzrok wytęża siedzący na przedzie,
Nic, oprócz jednej lampki, nie rozświetla mroku
I nie ma się co odbić w jego zdrowym oku.
Kamienne korytarze ciągną się bez końca,
Gondolier ma kapelusz, rzekłby kto: od słońca,
Raz po raz pióro wiosła zanurza się w toni.
Mówią, że smród w kanałach – nie czuć żadnej woni.
Dowódca pogwizdując podtrzymuje ducha,
Oddział nie podchwytuje melodii, lecz słucha,
Prócz tego żaden odgłos nie zakłóca ciszy.
Mogłyby się tu szczury gnieździć w jakiejś niszy –
Nie ma. Czekają bodźców wygłodniałe zmysły,
„Gdzie jesteśmy?” – ktoś pyta. Pewnie bliżej Wisły.
 

Mikołów, 29 sierpnia 2006 roku

O zniewól mnie, zniewól!

Poezja kobieca

O zniewól mnie, zniewól! Bądź władcą mi, panem!

Poskładaj emocje w mym sercu rozchwiane!

Uspokój niepokój, co biedną mną miota,

Bo przecież kobieta to słaba istota…

A gdy już zniewolisz, ucałuj me oczy

I niech mnie, bezpieczną, twe ramię otoczy,

Wargami pieść szyję i nadaj sens nocy,

Chcesz tylko – to upust swej męskiej daj mocy,

Niech zagra w mym ciele jak Nil w kataraktach…

O tak tak tak tak tak, o tak tak tak tak tak…

Mikołów, 3 listopada 2006 roku

 

Pojedynek we Włoszczowie

Jeden jest piękny i drugi młody,

Kto ciekaw, niechaj się dowie:

Na słynnej stacji krwawe zawody

Rozpoczną wnet we Włoszczowie.

Dumna postawa, zawzięte miny,

Wzrok wbity w siebie zuchwale…

I te cylindry, te peleryny,

Do ziemi białe te szale …

Dwaj sekundanci – tak chce umowa –

Przybyli, są też kibice:

Ktoś już na kocu stawia samowar,

Inny wiedeński je sznycel.

O cóż, panowie, się to wadzicie?

Cóż źródłem sporu być może?

„Kiedym na pole wyszedł o świcie,

On dawno był już na dworze!”

Jeden pistolet ujmuje czule,

Drugi z ostrożna już mierzy…

Gdy sygnał dano, świsnęły kule…

I żaden tego nie przeżył!

Mikołów, 27 lutego 2007 roku

Sponsor

Gdy się już dorobię, zostanę sponsorem:

Bym się mógł odchamić po pracy wieczorem,

Jakąś se studentkę znajdę w okularach,

Może z doktoranckich, jeśli się postaram?

Małą se mansardę wynajmę niedrogo

I tam się przekonam, jaką moc ma forsa:

Będzie mi dziewczyna czytała „No logo”,

Albo może nawet „Ulissesa” Joyce’a.

Mikołów, 5 kwietnia 2007 roku