Wiersze
Świtezianka
Znany nam chłopiec piękny i młody
Hańbą okrywa swe lico:
Gapi się w sine Świteziu wody,
Zamiast się zająć dziewicą.
Ona mu z kosza daje maliny,
On jej jagody zaś z dzbanka,
Lecz nie dostrzega pragnień dziewczyny,
Która już dosyć ma wianka.
Idą przez lasek, ona do ucha
Mu szepcze: „Poczuj się młody!”
On jej sugestii wcale nie słucha:
Podziwia piękno przyrody.
Dziewczę, bynajmniej nie zniechęcone,
Ramiączkom spadać pozwala,
Lecz on w przeciwną spogląda stronę:
„Spójrz, jak dziś srebrzy się fala!”
„Jaka tam fala, tu patrz, idioto,
Gdzie pierś faluje zmysłowo!”
Tak rzecze ona; on nie dba o to:
Gapi się w księżyc nad głową.
„Och,” - wzdycha dziewczę - „próżne zaloty
Przy tym najgłupszym ze stworzeń!
Już chyba prędzej utraty cnoty
Doczekam żyjąc w klasztorze!”
Morał tej pieśni wart jest nagrody,
Jaką oklasków huk niesie:
Podziwiaj sobie piękno przyrody,
Ale gdy jesteś sam w lesie!
Kraków, 1 czerwca 1994 roku
Klitajmestry tolos
czyli rozmyślania młodego intelektualisty o moralnych aspektach sikania
Niech mi wybaczy śmiałość archeolog
(Sam zbytnio ganić siebie nie zamierzam),
Bo kiedym wstąpił w Klitajmestry tolos,
Ulżyłem męce swojego pęcherza;
Wokoło było spokojnie i cicho,
Dlatego pewnie uwiodło mnie licho.
A gdym tak sikał, słowem: gdy tak lałem,
Gdym zraszał grobu szacownego mury,
O wielu rzeczach przeróżnych myślałem,
Z kręgu wysokiej - o dziwo! - kultury.
O czym konkretnie - nie pamiętam, nie wiem,
Lecz że wysokiej - tego jestem pewien.
Co dzisiaj sądzę o tamtym wyskoku?
Czy mną prostacka kierowała buta?
Czy mogłem wtedy tak stanąć w rozkroku,
Rozpiąć rozporek i wyciągnąć fiuta?
Wstyd mi? Żałuję? Oto jest pytanie,
Lecz jakże trudno odpowiedzieć na nie.
Bo przecież jednak o czymś rozmyślałem,
Czyn ten w refleksji wprowadził mnie tony,
Może więc jednak nie na darmo szczałem,
Może więc mógłbym zostać rozgrzeszony?
Wszak grób czcigodny nie ucierpiał wcale
I, bez uszczerbku, jak stał, stoi dalej.
Lecz - z drugiej strony - o czynie przeklęty!
O myśli grzeszna! O dniu naznaczony!
Sprofanowałem ten zabytek święty,
Przez tłumy ludzi bezprzykładnie czczony;
Starożytności był duszą i ciałem,
Świątkiem, relikwią - a ja go olałem!
I to nie wszystko - broń mnie Ręka Boża! -
Lałem też w Sardes, w Milecie i w Myrze,
W Irlandii z klifu sikałem do morza,
I w Syrakuzach szczałem, i w Paryżu,
Gdybym więc nieco wytężył fantazję,
Rzekłbym, żem olał Europę i Azję.
Cóż więc mi czynić? Jak odkupię winy?
Bo - żem jest winien - oczywista sprawa!
Przestępstwem były moje grzeszne czyny,
Nie miałem do nich moralnego prawa.
Nemezis, cięcie mi zadaj karzące
Mutylacyjne odzwierciedlające!
Znaczyłoby to rozstanie się z życiem,
Z życiem - bo jakież życie by to było,
Nie mogąc moczem skropić należycie
Miejsc, które olać tak by było miło:
Przeróżne zamki i katedry kruche
Na wieki wieków zostałyby suche.
Więc czy mi wolno cierpieć aż tak srodze?
Czy nie za wielka to odpowiedzialność?
Z kalectwem jeszcze jakoś się pogodzę,
Ale nie sikać? To wręcz niemoralne!
Miejsc pięknych tyle skazywać na suszę
To okrucieństwo! Nie chcę i nie muszę!
Tak więc żałuję tamtego wyskoku,
Nie, żebym miał go za szczególną zbrodnię,
Lecz utraciłem swój wewnętrzny spokój
I łatwość, z jaką rozpinałem spodnie.
Mam tylko prośbę: nie pytajcie, czemu
Nie mogłem innych rozważać problemów.
Mykeny 8 sierpnia 1997 roku - Kraków 8 listopada 1997 roku
Laura i Filon
Laura:
Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły
I coś tam klaszcze za borem,
Pewnie mnie czeka mój Filon miły
Pod umówionym jaworem.
Aaa… niech se czeka! Kocha – poczeka.
Lepiej zagłębię się w chaszcze,
Aby zobaczyć, choćby z daleka,
Co tam za lasem tak klaszcze.
Wchodzę w gęstwinę, tęgą mam minę,
Może nic mi się nie stanie…
Tylko mnie drapią leśne krzewiny,
Już mam zniszczone ubranie.
Skoro zniszczone, to precz rzucone,
Lecz samam, to się nie wstydzę;
I tak wychodzę na drugą stronę
Boru i oto, co widzę:
Z Filona paki wiejskie chłopaki
Szczerzą głupawe swe paszcze,
Filon jest z nimi, wesoły jakiś,
I mnie to, nagiej, tak klaszcze.
Kraków, 24 czerwca 1999 roku
Piosenka kazimierska
Lśni w świetle lampy śliski bruk,
W płomienia blasku blat się chwieje,
A nam tu wskrzesza dobry Bóg
Świat, który dawno nie istnieje.
Za oknem z wolna wstaje świt
I, chociaż trudno w to uwierzyć,
To nagle – sza – „Wus macht a Id?”
Znów słyszy się na Kazimierzu.
Sen zda się jawą, jawa – snem,
Maryna mruży kocie oczy,
Nie wróci przeszłość, sam to wiem,
Nie zmartwychwstanie świat przeźroczy.
Młodzieńczych wspomnień pryska mit,
Jak nagle kończą grać klezmerzy,
Dlaczego więc „Wus macht a Id?”
Znów słyszy się na Kazimierzu?
Gliwice, 25 lipca 2002 roku
Pod mostem Piłsudskiego
Pod mostem Piłsudskiego coś nagle rozbłysło:
Widziałeś to, księżycu? Widziałaś to, Wisło?
„Nie bardzo…” – księżyc ukryć zmieszanie się stara –
„Moją uwagę jedna odwróciła para:
Widziałem, jak tu chłopak z dziewczyną przychodzi,
I jak się w sobie durzą, tacy jeszcze młodzi;
Widziałem, jak gorąca ogarnia ją fala,
Gdy po raz pierwszy piersi pieścić mu pozwala;
Widziałem też, jak róże jej daje czerwone,
A ona jak na palec nakłada pierścionek,
I widziałem, jak ksiądz się z winem mszalnym zbliża,
A było to, bodajże, u Świętego Krzyża;
Widziałem, jak się później ich związek rozpada,
Jak przychodzą nieufność, milczenie i zdrada;
I widziałem, jak rozpacz swe owoce zbiera,
Kiedy myśli się tylko: „teraz czy nie teraz?”;
Dlatego nie widziałem, co pod mostem błysło.
Zagapiłem się, wybacz. Ty widziałaś, Wisło?”
„Tak, ja widziałam wszystko.” – odpowiada rzeka –
„To była z własnej ręki śmierć tego człowieka.”
Na trasie z Krakowa do Mikołowa, 3 lipca 2005 roku
Ogier
Przekuję na kowadle kaleką swą naturę,
Uszyję sobie grubą, nieprzepuszczalną skórę,
Odleję sobie mięśnie, niech będą jak ze stali,
Jak szkło wydmucham płuca, niech się w nich ogień pali,
Kręgosłup marmurowy wyciosam aż do nieba
I jaja hebanowe, bo twardych mi potrzeba,
Zmontuję sobie serce, niech się w nim skrapla para,
Miarowo niech pracuje jak silnik jaguara,
Do żył kwasoodpornych wpompuję wrzącą krew,
Bo teraz będę ogier, bo teraz będę lew!
Bielsko-Biała, 8 kwietnia 2006 roku
Kanał
Nadzieje pokonanych są niezwykle trwałe.
Płyną w gondoli chłopcy podziemnym kanałem,
Lecz kanał meandruje i donikąd wiedzie,
Na próżno wzrok wytęża siedzący na przedzie,
Nic, oprócz jednej lampki, nie rozświetla mroku
I nie ma się co odbić w jego zdrowym oku.
Kamienne korytarze ciągną się bez końca,
Gondolier ma kapelusz, rzekłby kto: od słońca,
Raz po raz pióro wiosła zanurza się w toni.
Mówią, że smród w kanałach – nie czuć żadnej woni.
Dowódca pogwizdując podtrzymuje ducha,
Oddział nie podchwytuje melodii, lecz słucha,
Prócz tego żaden odgłos nie zakłóca ciszy.
Mogłyby się tu szczury gnieździć w jakiejś niszy –
Nie ma. Czekają bodźców wygłodniałe zmysły,
„Gdzie jesteśmy?” – ktoś pyta. Pewnie bliżej Wisły.
Mikołów, 29 sierpnia 2006 roku
O zniewól mnie, zniewól!
Poezja kobieca
O zniewól mnie, zniewól! Bądź władcą mi, panem!
Poskładaj emocje w mym sercu rozchwiane!
Uspokój niepokój, co biedną mną miota,
Bo przecież kobieta to słaba istota…
A gdy już zniewolisz, ucałuj me oczy
I niech mnie, bezpieczną, twe ramię otoczy,
Wargami pieść szyję i nadaj sens nocy,
Chcesz tylko – to upust swej męskiej daj mocy,
Niech zagra w mym ciele jak Nil w kataraktach…
O tak tak tak tak tak, o tak tak tak tak tak…
Mikołów, 3 listopada 2006 roku
Pojedynek we Włoszczowie
Jeden jest piękny i drugi młody,
Kto ciekaw, niechaj się dowie:
Na słynnej stacji krwawe zawody
Rozpoczną wnet we Włoszczowie.
Dumna postawa, zawzięte miny,
Wzrok wbity w siebie zuchwale…
I te cylindry, te peleryny,
Do ziemi białe te szale …
Dwaj sekundanci – tak chce umowa –
Przybyli, są też kibice:
Ktoś już na kocu stawia samowar,
Inny wiedeński je sznycel.
O cóż, panowie, się to wadzicie?
Cóż źródłem sporu być może?
„Kiedym na pole wyszedł o świcie,
On dawno był już na dworze!”
Jeden pistolet ujmuje czule,
Drugi z ostrożna już mierzy…
Gdy sygnał dano, świsnęły kule…
I żaden tego nie przeżył!
Mikołów, 27 lutego 2007 roku
Sponsor
Gdy się już dorobię, zostanę sponsorem:
Bym się mógł odchamić po pracy wieczorem,
Jakąś se studentkę znajdę w okularach,
Może z doktoranckich, jeśli się postaram?
Małą se mansardę wynajmę niedrogo
I tam się przekonam, jaką moc ma forsa:
Będzie mi dziewczyna czytała „No logo”,
Albo może nawet „Ulissesa” Joyce’a.
Mikołów, 5 kwietnia 2007 roku